O dawnych zwyczajach i tradycjach kulinarnych Świąt Wielkanocnych w Małopolsce Zachodniej
Rozmowa z Agnieszką Oczkowską kustosz Muzeum Małopolski Zachodniej w Wygiełzowie
Jak pod względem zachowania tradycji kulturowej jawi się teren województwa małopolskiego wysunięty najbardziej na zachód?
Jeżeli chodzi o kultywowanie tradycji to nasza Małopolska Zachodnia jest miejscem trudnym. Są miejsca w Małopolsce, na przykład Podhale, gdzie te tradycje są lepiej „ograne” i łatwiej przechodzą z pokolenia na pokolenie. Ma na to wpływ zapewne bardziej turystyczny charakter Podhala. Tutaj u nas ciężko znaleźć osoby, które by chciały przejąć i kultywować czy dawne obrzędy, czy nawet dziedzictwo kulinarne. Jednak dobrym przykładem, że nie wszystko idzie ku zatraceniu są Dziady Wielkanocne. Kultywowane do dzisiaj w chrzanowskiej dzielnicy Kąty, a uczestniczy w nich młodzież. Jest światełko w tunelu.
Na czym polega ten obrzęd i skąd się wziął?
W Poniedziałek Wielkanocny nieżonaci kawalerowie przebrani w barwne stroje wychodzą na ulice miasta. Napotkane dziewczyny i chłopców namawiają do odmówienia modlitwy, a jeżeli ci nie potrafią lub nie chcą, są smagani batem. Nikt nikomu nie robi krzywdy. Sama tradycja od XIX wieku trochę ewoluowała, bo bat nie jest już moczony w gnojowicy. Zwyczaj Dziadów jeszcze 30, 40 lat temu można było spotkać również na wsiach w gminie chrzanów, na przykład w Płazie. Dziś nie jest on już kultywowany.
Dziady to chyba najbardziej charakterystyczny obrazek Wielkanocny Ziemi Chrzanowskiej, jednak chciałbym cofnąć się o tydzień. Jak w tej części Małopolski ważnym świętem była Niedziela Palmowa?
Przygotowywano się do tego znacznie wcześniej. Trzeba było nazbierać odpowiednie gałązki drzew i krzewów, traw i ziół. Co ciekawe była to domena mężczyzn. To ojcowie uczyli zrobić palmę swoich synów. I to właśnie młodzi chłopcy szli z nią do kościoła. Poświęcenie było bardzo ważne. Wierzono, że zdwajało siłę palmy do zabezpieczenia gospodarstwa przed ogniem i piorunami, a ludzi przed chorobami. Stąd też wierzenie, że połknięcie baziowego kotka z poświęconej palmy ochroni nas przez chorobami gardła.
Kojarzymy palmę umieszczoną nad wejściem do domu, włożoną w strzechę albo za świętym obrazem. Były jakieś inne „zastosowania” palm wielkanocnych?
Jedną z tradycji tego regionu było robienie z poświęconych palm krzyżyków, które w Wielki Piątek wbijano w bruzdy na polach. Zwyczaj ten prawie całkowicie zaniknął wraz ze zmniejszającą się na terenie Małopolski Zachodniej liczbą rolników. Palmowe krzyżyki miały zapewnić dobry urodzaj, ale także chronić plony od gradobicia i piorunów. Takie krzyżyki dawno też w chałupie nad drzwiami i przy wrotach do stodoły. Zdarzają się jeszcze osoby, które to robią. Oni też zwracają uwagę czy pamięta się o tych tradycjach związanych z Niedzielą Palmową w naszym skansenie.
Jak wyglądał początek Triduum Paschalnego, czyli Wielki Czwartek? Co wtedy się działo?
Zawiązywano serca dzwonów i tak samo jak dziś ich dźwięku nie było słychać aż do rezurekcji. Na ulice wybiegali chłopcy z klekotkami oznajmiając rozpoczęcie Triduum.
Wielki Piątek?
Pierwsze wstawały dziewczęta. Często skoro świt. I w pośpiechu udawały się do źródełka by obmyć się w często lodowatej wodzie. Do dziś niektóre kobiety wspominają ten zwyczaj. A miał on zapewnić po pierwsze urodę, a po drugie zdrową cerę. Taka obmyta w wielki piątek w źródełku dziewczyna miała zapewnione zdrowie na cały rok.
W Wielki Piątek rozpalano również ogniska w sadach. Rozwiewany przez wiatr dym okadzał drzewa, co miało spowodować lepsze owocowanie.
Wielka Sobota to świecenie pokarmów, ale nie tylko…
W ten dzień odbywał się również święcenie ognia i wody. Później tą wodą napełniano domowe kropielniczki. Oprócz tego kropiono nią zboże pod zasiew. Używano ją także podczas czynności gospodarskich, które robiło się po raz pierwszy po Wielkiej Sobocie: gdy na przykład wypędzano zwierzęta z obory kropiono je tą wodą.
A czego nie mogło zabraknąć w koszyczku przygotowanym do święcenia?
Oprócz standardowych rzeczy jak sól, pieprz, chleb, chrzan czy kiełbasa do koszyka wkładano również kawałek ziemniaka. To właśnie on podczas sadzenia był wkładany do ziemi jako pierwszy. Miał zagwarantować obfity plon i udane wykopki. Ta tradycja rozpowszechniła się na początku XIX wieku, kiedy to ziemniaki zaczęły królować na naszych stołach, zastępując częściowo potrawy mączne czy warzywne.
Wtedy koszyczki nie wyglądały tak jak dziś. To były raczej kosze. Były tak duże, że często musiały dźwigać je dwie osoby. Do kościoła zanoszono tyle jedzenie ile cała rodzina mogła zjeść przez Święta. Czasami zastępowano je nieckami służącymi do wyrabianie cista na chleb. Biedniejsze gospodynie, które nie miały tylu wiktuałów do poświęcenia, na dnie układały szczapy drewna. Kosz wyglądał wtedy na pełny. Dopiero ubóstwo i bieda wojny wymusiła mniejsze Ilości święconych pokarmów. Co przetrwało do dziś – święcimy tylko symboliczne porcje jedzenia.
Czy takie poświęcone pokarmy próbowano - jak to jest dziś - zaraz po powrocie z kościoła?
Absolutnie nie. Czekano z tym do następnego dnia, czyli Niedzieli Wielkanocnej. Koszyk gospodyni wykładała na stół dopiero po rezurekcji. Z poświęconych pokarmów przygotowywano zarówno śniadanie jak i obiad.
Śniadanie Wielkanocne zaczynano od skosztowania chrzanu, który miał wypalić wszelkie choroby i zapewnić zdrowie. Następnie jedzono chleb, kiełbasę i szynkę oraz jajka. Dzielono się nim, ale nie wyglądało to tak jak dziś, że robi to każdy z każdym. Tylko gospodarz składał wszystkich życzenia ogólne – zdrowia na nadchodzący rok. Niestety na naszym terenie nie wykształciła się tradycja barwnego malowania pisanek. Barwiono je co najwyżej w cebuli lub pędach młodego żyta.
Podobnie jak w Boże Narodzenie tak i w pierwszy dzień Wielkanocy jeżeli chodzi o gotowanie zachowały się dwa przekazy. Według jednego istniał wtedy zakaz wykonywania wszelkich większych prac domowych, w tym gotowania. Z kolei według innego gotowano na obiad rosół z ziemniakami oraz wołowe mięso. Przygotowywano również żurek. Już nie postny jak przez 40 dni Wielkiego Postu, a na wędzące czy kiełbasie. Była też zupa zwana święconką – przygotowywana na wszystkim co można było wykorzystać z koszyka. Swego rodzaju polewka.
Warto przypomnieć, że żadnej potrawy przygotowanej z produktów z koszyka nie wolno było wyrzuć. Reszki zanoszono zwierzętom gospodarskim a w ostateczności palono. Wierzono, że dużą moc mają skorupki z jajek. Zakopywano je na grządkach z kapustą, dzięki czemu główki miały być twarde, a dodatkowo krety miały omijać takie miejsca szerokim łukiem.
A jak wyglądała Niedziela Wielkanocna w wiejskiej rodzinie?
Do tego święta przygotowywano się bardzo starannie. Większość sprzętów z chałupy wynoszono na zewnątrz i starannie myto, a ściany bielono wapnem. W domu musiało być schludnie, bo przez same święta starano się nie robić nic. Unikano wszelkich prac, nie sprzątano ani w izbach, ani w oborze.
Co ciekawe w Niedzielę Wielkanocną nie należało za dużo odpoczywać, a już na pewno nie kłaść się na popołudniową drzemkę – mogło to spowodować kładzenie się zboża i nieudane żniwa.
Po Wielkanocnej Niedzieli nadchodził lany poniedziałek…
Tutaj tradycja Dziadów, o której mówiłam na początku naszej rozmowy. Ale także oczywiście oblewanie się wodą. Młodzieńcy czasami zalotnie, a czasami mniej subtelnie polewali wodą panny na wydaniu. Z czasem oblewać zaczęli wszyscy wszystkich…
Rozmawiał Michał Płoszaj